piątek, 9 lipca 2010

Coś się kończy, coś się kończy.

Zdecydowałem się spisać autobiografie. Oczywiście chciałbym powiedzieć, że robię to z jakichś wielce jedynych prawdziwych pobudek, które uchronią świat przed ostateczną zagładą. W rzeczywistości powód jest jednak nieco bardziej prozaiczny. Zapewne każdy w warunkach braku weny rozmyślał o swoim życiu. Ci co bardziej zdolni przekształcają je na wielkie powieści, sprzedające się w milionach egzemplarzy. Pozostali mogą zwyczajnie opowiedzieć, co takiego naprawdę się wydarzyło, albo zająć się czymś pożytecznym. Ponieważ należę raczej do leni, to wszystko, co może owocować jakoś w przyszłości, z natury mnie odstrasza. A że nic nie robienie jest prawdopodobnie jedyną gorszą rzeczą od narzekania na brak zajęć, wymyśliłem sobie rozrywkę.
Jakoś w wieku nastoletnim w dziewczęcej gazetce przeczytałem że idealny facet nie ma skłonności do palenia, picia, przeklinania, coś tam jeszcze, czego już dzisiaj nie pamiętam, oraz wyrasta mu z twarzy seksowny pieprzyk. Zgodnie z taką definicją, z pewnym uproszczeniem, można mnie uznać za czystą formę antyideału. Na dzień dzisiejszy jestem mężczyzną. Takim nieco po dwudziestce, jarającym szlugi i lubiącym zarzucić niedelikatną kurwą w mało adekwatnym momencie. Ponadto, mimo, że jestem za stary, nie uznaję specjalnie autorytetów, a poczucie humoru nawet nie wie czym jest litość. Dlatego jeśli nie chcesz czytać wątpliwej jakości obrazów erotycznych, a także dowcipów o Polsce, polskości, polactwie oraz Janie Pawle II, twoja lektura powinna zakończyć w tym momencie. Pozostałe treści zgłębiasz na własny rachunek, a twoja opinia zainteresuje mnie tylko wtedy, jeżeli jesteś atrakcyjną dziewczyną, która pod wpływem tej autobiografii ma ochotę rzucić się ze mną do łóżka.
Wszystko to wydarzyło się w przeciągu ostatnich dwudziestu kilku lat (mamy lipiec 2010). Dwadzieścia kilka nie brzmi za bardzo, a jeśli nawet brzmi to kiepsko, dlatego dwudziestka zawarta w tytule ma wymiar metaforyczny i w rzeczywistości wypada ją traktować jako dwadzieścia z hakiem. Przez ten czas życie naładowało mi do torby wystarczającą ilość doświadczeń, by móc je sklecić w ładny tekst, który być może zostanie kiedyś uznany za biblie nastoletnich hipisów. Pytanie, które z pewnością niejeden sobie zada w trakcie czytania brzmi "czy to wszystko prawda?". Tego obiecać akurat nie mogę, zachowawczo umywam ręce, jako osobą ze skłonnością do fantazjowania. Ale z pewnością każdemu zdarzyło się kiedyś na kacu widzieć przeraźliwie hałasującego potwora, burzącego ład i porządek najbliższego otoczenia, pomimo iż wszyscy obecni zauważali jedynie niegroźną muchę. Tak więc na imię mi Przemek, a to jest mój kac.